4529 km w 29 dni. Ksiądz Janusz Kozłowski ze Świdnika na rowerze przejechał niemal całą Europę, żeby dotrzeć do sanktuarium w Fatimie. – Nie sądziłem, że dam radę. A skoro mi się udało, to znaczy, że nie ma rzeczy niemożliwych.
1 czerwca, Rzeszów. 59 osób z całej Polski szykuje się do startu. Tylko ja jestem z Lubelszczyzny, ale nie czuję się samotny. Jest z nami dwóch księży i dwóch braci zakonnych. Są też kobiety. Wioletta z Gdańska ma 31 lat i jest zawodowym żołnierzem. Spokojna, skupiona na celu naszej podróży, ma w oczach wolę walki. Czuję, że dotrze do mety. Jest też Basia, która w Krakowie robi aplikację sędziowską. Byliśmy razem w Rzymie i wiem, co potrafi ta dzielna dziewczyna. Zawsze jest świetnie przygotowana do trasy i nigdy nie odpuszcza. Lubi jeździć. Najstarszy jest Stefan, 68-latek z Nowej Dęby. Piekarz. Wytrwały typ. Musi mu się udać. Nasz wyścig-pielgrzymkę otwiera Czesław Lang. Będzie z nami jechał aż do Słowacji. Mówi, że nas szczerze podziwia, bo to trasa godna wytrawnych zawodowców. Przed nami ponad 4,5 tys. km.
Pierwszy nocleg: Svidnik
Podzieliśmy się na 4 grupy po 15 osób. Każdy musi się trzymać swojej grupy. Żadnego wyprzedzania, ścigania się i popisywania. Tego pilnuje nasz dyrektor Edward Rasała. Najważniejsze jest bezpieczeństwo.
Zaczynamy w bojowych, radosnych nastrojach. Ale szybko tracimy humor, bo pada niemiłosiernie. Jesteśmy przemoczeni do suchej nitki, ciężko się jedzie, jest bardzo ślisko. Po drodze mamy niemiłą przygodę. Ryszardowi wprost pod koła wyskoczył kot. Skończyło się upadkiem. Zajęliśmy się Ryszardem, ale okazało się, że musi przerwać jazdę i kilka dni spędzi w busie. Zmęczeni i ubłoceni docieramy do słowackiego Svidnika. Próbujemy żartować, ale znużenie ścina nas z nóg. To był ciężki dzień. Zasypiamy jak niemowlęta.
Deszczowa Słowacja
Słowacja wita nas deszczem i tak będzie przez 5 dni przejazdu przez ten kraj. Cały etap w strugach deszczu! Temperatura nie przekracza chwilami 8 stopni. Mamy sine usta, zdrętwiałe dłonie, zakładamy na siebie mokre ubrania, bo nie mamy już nic suchego. Jedzie się gorzej niż fatalnie. Kilka osób ma kryzys; chce zrezygnować. A przecież to dopiero początek! Przed Bratysławą Stanisław, rolnik spod Tarnowa, wpadł w poślizg, zaczęło nim rzucać po całej szosie. Upadł tak pechowo, że złamał 5 żeber i obojczyk. Zabrało go pogotowie; najpierw do szpitala w Bratysławie, a stamtąd do Krakowa.
Stanisław, który tak bardzo chciał dotrzeć do Fatimy, już do nas nie dołączył. Po tym wypadku zrobiliśmy się dużo ostrożniejsi, jechaliśmy z psychicznym obciążeniem. Deszcz, wypadek, stres i potworne zmęczenie sprawiły, że ten pierwszy etap był dla nas najtrudniejszy. Ale przecież trzeba było jechać dalej.
Kręta Austria
Szóstego dnia docieramy do sanktuarium w Mariazell. Uczestniczymy w mszy przed głównym ołtarzem. To przełom w naszej podróży. Wreszcie przestało padać, a w nas wstąpiła nadzieja na lepszą dalszą drogę. Wróciły dobre humory. Trzy dni pedałujemy austriackimi szosami, które są bardzo komfortowe i bezpieczne. Zaczynają się Alpy i ciężko nam patrzeć przed siebie, jeśli po bokach mamy bajkowe krajobrazy. Ale nauczeni doświadczeniem, bardzo uważamy. Tym bardziej że wjeżdżamy na serpentyny. Podjazdy pod górę są trudne, a niemal pionowe zjazdy bardzo niebezpieczne. Trzeba umiejętnie hamować, żeby utrzymać się na drodze.
Słoneczna Italia
Włochy witają nas fantastyczną pogodą i wspaniałymi ludźmi, którzy wylegli na ulice, by nas pozdrawiać. "Viva Polaco!” krzyczeli do nas. Prawdziwi Włosi z ognistym temperamentem! To wszystko umacniało nas wewnętrznie, a i fizycznie byliśmy coraz mocniejsi. Choć nie obyło się bez drobnych wpadek: Basia była tak znużona monotonią jazdy, że w pewnym momencie zasnęła na rowerze podczas jazdy. Oczywiście, spadła z roweru i wpadła do rowu. Na szczęście, nic poważnego jej się nie stało. Poobcierała sobie tylko nogę.
Najmłodszy z nas 13-letni Piotr z Warszawy musi odpocząć, wysiłek okazał się zbyt ciężki. Ale wróci do nas, nie wyobraża sobie, by ze swoimi starszymi braćmi nie dotarł do Fatimy. Przez 6 dni w Italii pokonaliśmy prawie 1000 km. Już blisko półmetek!