Rowerzyści muszą sami walczyć o swoje miejsce na bydgoskich ulicach. Nie pomoże im Zarząd Dróg, którego szef nie pojmuje, dlaczego ktoś wybiera rower do jazdy po mieście
Kiedy zaczynałam przygotowywać ten tekst, zwróciłam się do dyrektora Zarządu Dróg Miejskich i Komunikacji Publicznej z pytaniami o strategie rozwoju bydgoskich dróg rowerowych w centrum miasta. - Po co w ogóle jeździć rowerem wśród spalin, po ulicach, zamiast po terenach zielonych? - usłyszałam od Jana Siudy.
- Żyjemy w XXI wieku - rower jest przecież środkiem lokomocji stosowanym powszechnie w bardziej rozwiniętej gospodarczo części Europy. U nas ścieżki są budowane chaotycznie, a w centrum ich brakuje. Rowerzyści żalą się, że nie ma dla nich miejsca na ulicach, a pobocza nie istnieją - wyjaśniam.
- Jeśli narzekają na tłok, to niech sobie kupią węższe rowery - odpowiada.
Zaniemówiłam.
Ścieżki bez sensu
Stanowisko dyrektora Siudy wyjaśnia, dlaczego w Bydgoszczy nie da się w miarę komfortowo dojechać rowerem do pracy, szkoły czy na uczelnię.
Potwierdza to ostatni przejazd rowerowej Masy Krytycznej pokazujący brak konsekwencji w prowadzeniu dróg. Którędy powinna biec trasa Rybi Rynek-Myślęcinek? Odpowiedź jest prosta jak trasa, którą mogłaby prowadzić: przez Gdańską. Tymczasem ścieżki wiodą wielkim łukiem przez rondo Toruńskie, Fordońskie i ulicę Kamienną.