– Od 20 lat kursuję po tym mieście, ale takiego wysypu rowerzystów jak w tym roku to, słowo daję, jeszcze nie widziałem – mówi mi stołeczny taksówkarz. – Nie lubię ich. Wjeżdżają w dzikim pędzie na przejścia dla pieszych, z chodnika na jezdnię i odwrotnie, suną pod prąd! Spowalniają i tak trudny w Warszawie ruch. Z drugiej strony, wie pani, ja im się nie dziwię. Taki korek. Ta dziewczyna na rowerze będzie prędzej.
Nie ma statystyk, które potwierdziłyby, że rowerzystów faktycznie przybywa. KBR – kompleksowe badanie ruchu – pokazuje, że udział rowerów w ruchu drogowym w Polsce oscyluje w granicach 2 proc. Dla porównania: w Niemczech wynosi 11, a w Danii i Holandii prawie 30 procent.
– Badania KBR robi się jednak tylko na ulicach, a na rowerach jeździmy przecież również chodnikami i ścieżkami rowerowymi – mówi Marcin Hyła, guru rowerzystów krakowskich, współzałożyciel polskiej organizacji Cities for Bicykles (Miasta dla Rowerów), która współpracuje z ponad 20 podobnymi w Polsce. – Te 2 procenty pozostają niezmienne od lat, ale w samym Krakowie trzy – cztery lata temu było przy rynku pięć rowerów dziennie. Dziś jest ich tam tak dużo, że nie ma gdzie zaparkować.
We Wrocławiu i Poznaniu próby policzenia czynnych rowerzystów przeprowadza się, obserwując przez kilka dni wybrane skrzyżowania i trasy w mieście. Na tej podstawie wnioskuje się, że rowerzystów faktycznie przybywa. Latem, gdy pogoda dopisuje, nawet o 300, 400 procent.
Może powoli urzeczywistniają się wnioski wynikające z badań przeprowadzonych w 2000 roku na zlecenie Polskiego Klubu Ekologicznego? Aż 24 procent respondentów, mieszkańców największych miast w Polsce, wskazało wówczas rower jako idealny środek transportu do pracy.